środa, 11 stycznia 2012

Podrywanie metodą NLS - kursy i obietnice

„Czy zastanawiałeś się już, jakby to było, gdybyś mógł uwieść każdą kobietę. Każdą, którą tylko zechcesz?”, „A może chciałbyś wypełnić swoje życie pięknymi istotami, które same będą zabiegały o Twój czas i miejsce w łóżku?”, „Po naszym kursie Don Juan będzie wyglądał przy Tobie jak jąkający się idiota!”.

Tego typu pytania oraz obietnice możemy znaleźć w coraz bardziej popularnych ofertach szkół uwodzenia, które szczycą się wykorzystywaniem tajemniczych, a także obco brzmiących (co dobrze rokuje w Polsce) technik NLS. NLS to skrót od angielskiego – neuro linguistic seduction, czyli neurolingwistyczne uwodzenie (mylone niekiedy z NLP, jednak NLP jest czymś nadrzędnym w stosunku do NLS). Niektórzy nieco odmiennie rozwijają enigmatyczny skrót, nie ma co ukrywać, że złośliwie, a mianowicie – „no limited sex” lub jak kto woli „nothing like sex”. Jest to zbiór metod, trików, sztuczek (w dużej mierze opartych na założeniach NLP), które jakoby pozwalają rozpalić zmysły i serce każdej niewiasty.

„To szkoła oszukiwania” – twierdzi znany seksuolog Lew Starowicz. Zastanówmy się zatem, w jaki sposób rzeczone kursy uwodzenia miałyby oszukiwać swoich absolwentów?

Dlaczego? Otóż zobaczmy co zawiera oferta. Podstawowe szkolenie trwa kilka dni, z reguły trzy, z czego około połowa to teoria, a druga część to praktyka. Klientelą kursów, jak mówi ekspert uwodzenia, są  "najczęściej mężczyźni, którym brak pewności siebie, z dużym lękiem społecznym, po serii nieudanych związków lub z tzw. z odzysku".




Organizatorzy kursów zapewniają, że ich klienci zostają wyposażeni w podstawową wiedzę psychologiczną, a także w zestaw wskazówek i tekstów tzw. „na różne okazje”. Przykładowo muszą wiedzieć, że grunt to wyjście z tzw. szarej strefy – kobietę trzeba zaskoczyć, zaciekawić sobą. Należy pamiętać też, że celem jest wytworzenie w niej przekonania, że tak naprawdę to ona chce bliższego kontaktu, a nie odwrotnie. Dlatego uważna analiza komunikatów werbalnych, jakie kobieta wysyła, to podstawa.

– Kobieta jest twoim lustrem – twierdzi coach Mateusz Grzesiak. Równie istotne według niego jest kontrolowanie mowy ciała – warto na przykład trzymać ręce w kieszeniach tak, by kciuki wskazywały na genitalia, wówczas sprawia się wrażenie samca alfa. Zaleca też kursantom, by obudzeni w nocy i zapytani: „gdzie kobieta ma punkt G?” – bez zastanowienia wymieniali mózg, a także powtarzali jak mantrę, że kobieta to istotna wysoce emocjonalna. I dalej, według szkoleniowej teorii: tak jak zmysłem wiodącym u mężczyzny jest wzrok, tak u kobiety słuch – należy do niej mówić, najlepiej długo i namiętnie, opowiadać historie, które będzie mogła wymalować w wyobraźni. No i manipulować jej emocjami.

Wszyscy absolwenci tego typu kursów wiedzą, że każdą, choćby najbardziej oporną kobietę, można „wyrwać”, trzeba tylko wiedzieć jak i mieć do tego środki. Nie trzeba mieć wypchanego portfela, umięśnionego ciała ani twarzy Johnnego Deppa – wystarczy „solidny” warsztat, a także nieco praktyki i ćwiczeń. To właśnie oferuje druga część kursu.





Przyszli zdobywcy mają za zadanie zagadywać nieznajome dziewczyny w klubach lub galeriach handlowych i zebrać jak najwięcej numerów telefonów. Jak to wygląda? Otóż „uczeń” podchodzi do dziewczyny, np. w Złotych Tarasach i mówi, dajmy na to.: „Dzień dobry, podobasz mi się, chciałbym cię zabrać do domu” albo „Czytałem dziś w horoskopie, że poznam fantastyczną dziewczynę, chyba się sprawdziło”.

Twórcy kursu uwodzenia nie podają żadnego wskaźnika „zaliczenia”, lecz nawet gdyby nie był on istotny statystycznie, chętni poznania haków na kobiece serce zawsze się znajdą.

Ciąg dalszy nastąpi ... a w nim losy kursantów. Zapraszam

Julia Marcinkiewicz, Studentka II roku psychologii na Uniwersytecie Warszawskim.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

JUŻ DZIŚ!!!!

JUŻ DZIŚ!!!!
Walentynkowe oferty