sobota, 14 stycznia 2012

Podrywanie metodą NLS - ciąg dalszy ...

Spróbujmy przewidzieć dalsze losy potencjalnych podrywaczy.

NLS na wesoło
Kandydat numer jeden – skończył kurs z wyróżnieniem, zebrał najwięcej numerów telefonów. Dostał pakiet narzędzi do rozpracowywania kobiet, więc rozpracowuje. Co tydzień nowa dziewczyna, coraz bardziej różnorodny seks, z coraz większą liczbą osób. Odkrył nowy sposób na życie! Nie wzruszają go nieodebrane połączenia od wszystkich dziewcząt, którym zawrócił w głowie. Jego cel to „zaliczanie” i wypełnianie obietnicy, jaką dostał na kursie – że może mieć każdą. Może zdarzyć się tak, że po drodze „wpadnie”, zakocha się i to ze wzajemnością, jednak będzie do tego stopnia uwikłany w seksoholizm, że nie będzie już umiał wejść w dłuższą i głębszą relacje z kobietą.

Kandydat numer dwa – przyszedł na kurs, bo jest od dawna sam, a całonocne oglądanie pornografii już go frustruje. Chciałby w końcu mieć kobietę z krwi i kości. Po szkoleniu wyruszył na łowy do okolicznych klubów. Próbował jeszcze kilkukrotnie złapać przypadkową kobietę na tekst „Jesteś taka słodka, że mógłbym cię zjeść tu i teraz”, bez wymiernego skutku – żadnej do łóżka nie zaciągnął. Pora umierać.







Kandydat numer trzy – opanował teorię do perfekcji, gorzej z praktyką. Jednak udało mu się zdobyć namiary do pewnej „laski”, może nie najbardziej apetycznej, ale zawsze. Biegle przeszedł dystans od numeru telefonu do „numerku” u niej, jednak nie wiedział kompletnie, co dalej. Nie w jego stylu ciągłe zarzucanie sieci. Na kursie nikt nie mówił, co robić jak budzisz się rano a ona wciąż jest obok…

Celowo przejaskrawiłam powyższe historie, by uwypuklić potencjalne, opłakane konsekwencje. Kurs kształtuje fałszywe przekonanie, że na poczucie wartości mężczyzny składa się liczba kobiet, z którymi się przespał. To bardzo niebezpieczna iluzja, prowadząca w prostej linii do poważnych uzależnień od seksu, depresji, wypalenia, skupiania się ciągle na sobie itp.

Zastanawiałam się nad alternatywą dla tego typu kursów, gdyż prawdopodobnie wielu mężczyzn potrzebuje autentycznej pomocy. Myślę, że dla wielu z nich dobrym rozwiązaniem byłaby długoterminowa terapia, która dałaby możliwość poszukania głębszych przyczyn ich problemów – ale to propozycja dla cierpliwych.

Krótsze szkolenia mogłyby być prowadzone przez mężów i ojców, z konkretnym bagażem małżeńskich doświadczeń. Przede wszystkim nie powinno się diametralnie zmieniać uczestników kursu. Warto, by pozostali sobą, a pracowali tylko nad sferą, która kuleje. Takie szkolenie to nie fabryka nadętych macho. Co ważne, według mnie, słowo „uwodzenie” w ogóle nie ma prawa się pojawić. Uwodzenie to pragnienie zdobycia i posiadania kobiety, tak jakby ona była zabawką, której nie pyta się o zdanie, nie daje wyboru.





Sądzę, że mężczyzna zainteresowany kobietą ma prawo a nawet obowiązek jej to okazać, subtelnie zabiegać o względy swojej wybranki, ale jakakolwiek natarczywość czy odbieranie poczucia wolności nie wchodzą w grę. Dojrzałe, pewne swojej wartości kobiety doceniają autentyczność, opiekuńczość, naturalne poczucie humoru, a co najważniejsze czyste intencje oraz szacunek.

A kursy uwodzenia... Cóż, uwodzą obietnicami.


Julia Marcinkiewicz, Studentka II roku psychologii na Uniwersytecie Warszawskim.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

JUŻ DZIŚ!!!!

JUŻ DZIŚ!!!!
Walentynkowe oferty